SPLOTY

Jak wojenne i powojenne opowieści, które usłyszałam od sąsiadek, sąsiadów i krewnych, wpłynęły na moją działalność w społeczności lokalnej.

WIZJA POLSKI – WYNIESIONA Z DOMU I Z LEKCJI HISTORII

Znajomy z Izraela powiedział mi, że „w Polsce w ludziach czuje się historię, że historia definiuje naszą tożsamość”. Zgadzam się z jego refleksją. Nasz osobisty odbiór rzeczywistości jest uwarunkowany przez rodzinne relacje i emocje im towarzyszące. Więzy rodzinne i emocje bliskich kształtują nasz osobisty odbiór rzeczywistości. Przeżycia dziadków i rodziców, które związane są z wojenną traumą, represjami oraz brakiem społecznego zaufania z czasów komunizmu, wywołują lęk i strach, jednocześnie kształtując wartości i opinie młodszych pokoleń Polek i Polaków. Emocje związane z naszą identyfikacją historyczną mogą być źródłem wiedzy lub narzędziem manipulacji. Z jednej strony mamy nasycone emocjami sprawozdania rodzinne, z drugiej – historię nauczaną w szkołach lub poznawaną za pośrednictwem książek, radia czy telewizji. Ten obraz często opiera się na faktach, statystykach, narracjach o konfliktach, w których ludzi dzieli się na bohaterów i zbrodniarzy.

ŚWIAT, KTÓRY NIE JEST PROSTY I OCZYWISTY

W publikacjach na temat wojny brakowało mi opowieści skomplikowanych moralnie, wielowątkowych, dynamicznych i nieprzewidywalnych – takich jak życie. Podczas rozmów z moją babcia Kazimierą Sałek i z jej koleżankami, postanowiłam uwiecznić kontrast pomiędzy spokojną i ciepłą atmosferą panującą na spotkaniach przy kawie, a mrocznymi relacjami z czasów wojny. Zainteresowała mnie kobieca perspektywa tych opowieści. Nagrałam z babcią krótki film dokumentalny. Spisałam też kilka wywiadów z kobietami urodzonymi przed 1939, które mieszkały w okolicy.

Były to: Józefa Bieniek, Anna Wojtowicz, Gertruda Nawrocka, Barbara Dyrka i Krystyna Bichowska.

Zebrane teksty wydałam w formie publikacji „W ich pokojach”. Kobiety te opowiadały mi o trudnych i nieoczywistych wyborach, o czasach, w których każdy coś tracił. Ich historie koncentrowały się na tym, jak wojnę można było przetrwać, a nie wygrać. Moja babcia powiedziała: „lepiej jest ustąpić, żeby nie było wojny, bo na wojnie człowiek jest bezbronny.”

Materiał archiwalny:


ZEMSTA I NACJONALIZM

Ojciec Józefy był wojskowym i z tego tytułu dostał przydział ziemi od rządu polskiego. Razem z rodziną wyjechał na tereny obecnej Ukrainy, ówcześnie Polski. W czasie wojny Wołyń był miejscem ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich przy aktywnym wsparciu miejscowej ludności ukraińskiej wobec mniejszości polskiej. Józefa mówiła, że kiedy pamięcią przywołuje ten obraz, musi go natychmiast odrzucać, bo jest jej bardzo niedobrze. Józefa była moją daleką ciotką. Jej relacja wypełniała szczegółami luki i nadawała sens opowieściom, które znałam wcześniej od dziadka. Pamięć Józefy zachowała obraz mojej prababci nie będącej w stanie obmyć ciała swojej martwej córki. Krystyna została zastrzelona i dźgnięta trzydzieści sześć razy nożem w klatkę piersiową. Józefa mówiła, że w tamtych czasach sąsiedzi zaczęli mordować sąsiadów. W domu sąsiadów Chmielnickich w czasie napadu uratował się tylko jeden chłopiec, który schował się pod łóżkiem, gdzie spłynęła na niego krew mordowanej nad nim matki. Chłopiec uciekł do siostry ponieważ mieszkała blisko – w tej samej wiosce. Siostra umyła brata, ale ponieważ wszędzie było dużo śniegu, nie wiedziała, gdzie wylać krew, aby nie zostawiać śladów. Nie wiadomo było, kto jest wrogiem i kiedy może zaatakować.

Zastanawiałam się, co sprawiło, że ludzie, którzy dobrze się znali i razem żyli, w pewnym momencie zaczęli się mordować? W dyskusji na temat zbrodni wołyńskiej padają różne argumenty. Po stronie ukraińskiej za przyczynę podaje się trudną sytuację mniejszości ukraińskiej w II Rzeczpospolitej, gdzie Ukraińcy zaznawali wielu upokorzeń od strony polskiej. Bezpośrednio przyczyny ludobójstwa łączy się z ideologią ukraińskiego nacjonalizmu integralnego, którego przedstawicielem był Dmytro Doncow. Twierdził on, że liberalna polityka etniczna charakteryzuje tylko słabe rasy. Jego polityczny manifest „w praktykę” wprowadzili radykalni działacze młodego pokolenia. Dla nich wojna stała się okazją do „oczyszczenia Ukrainy z obcego wrogiego elementu.” W tekstach historycznych można nawet znaleźć informacje o morderstwach, do których dochodziło wewnątrz polsko-ukraińskich tzw. „rodzin mieszanych”. (źródło: https://wielkahistoria.pl/rzez-wolynska-a-rodziny-mieszane-dlaczego- ukrainscy-mezowie-mordowali-
swoje-polskie-zony/
)

W czasie rzezi wołyńskiej rodzina Józefy uciekła na teren obecnej Polski. Pracowali jako przymusowi robotnicy dla niemieckich właścicieli ziemskich na Pomorzu. Pod koniec wojny zostali zabrani przez Niemców do obozu koncentracyjnego w Stutthof. Tam byli świadkami kolejnych morderstw dokonywanych w imię czystki rasowej. Wojnę przeżyli. Józefa wyznała mi: ”Pierwszy i ostatni raz opowiadam tę historię w całości – nie chcę już do niej wracać.” Mówiła, że czuje się teraz szczęśliwa, niczego więcej nie potrzebuje i nie chce. Z jej ust płynęła pokora i szacunek do własnych losów. Po wysłuchaniu jej wspomnień, które były jak spowiedź, nabierałam siły do mierzenia się z własnymi problemami. Poczułam ulgę, że wojna się skończyła.

Opowiada Józefa Bieniek:


DZIECI WOJNY


„Gertruda Nawrocka mówiła, że miała 5 lat gdy wybuchła wojna. Wspominała czasy, kiedy nadchodził front rosyjski. Mieszkała wtedy z mamą i rodzeństwem w Kopytkowie. Po długich latach strachu czekali na wyzwolenie. Mówiła, że na początku nikt nie spodziewał się nadchodzącej razem z żołnierzami fali gwałtów. Mówiła, że najpierw przeszła piechota i nawet „częstowali dzieci cukierkami”. Potem wjechały czołgi i nadeszli ci, którzy zostali na miejscu i mieli ich pilnować. Pamiętała wieczór, kiedy zapukali do ich domu. Na szczęście ciotka Gertrudy zastawiła wejście meblami i żołnierze nie mogli wejść do środka. Ciotka Gertrudy miała opracowane też inne sposoby na „zniechęcanie” do siebie żołnierzy. Nosiła worki po kartoflach i smarowała policzki sadzą. Znajomej Gertrudy nie udało się uniknąć gwałtu; po wojnie urodziła dziecko. „Jednak w jej rodzinie było zaakceptowane” – dodała Gertruda.

Ofiarami Armii Czerwonej padły tysiące kobiet różnych narodowości. „W Niemczech żyje ok. 200 tys. dzieci żołnierzy, którzy walczyli w II wojnie światowej przeciwko III Rzeszy. Nie wiedzą, kim są ich ojcowie.” Fala masowych gwałtów przyszła w 1945 roku. Polska była sojusznikiem „ZSRR”, jednak żołnierze radzieccy twierdzili, że: „walczą trzeci rok o Polskę, więc mają prawo do wszystkich Polek”. (źródło: https://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/04/26/mamy-prawo-do-wszystkich-polek-so- wieckie-gwalty-nad-wisla/)

Związany z głębokim wstydem temat gwałtów przez długie lata uznawany był za temat tabu. Jak radziły sobie z tym po wojnie skrzywdzone kobiety i dzieci urodzone z gwałtów? Jak to wpływało na ich rodzinne relacje i późniejsze życie?

GRANICE PAŃSTWA, MIASTA I RODZINY


Zamieszkały w Babimdole pan Jan Cirocki opowiadał, że część rodzeństwa jego matki urodziła się w Wolnym Mieście Gdańsk, a część w środkowej Polsce. Po wybuchu II wojny światowej bracia mieszkający na Pomorzu zostali wcieleni do wojska – jedni do niemieckiego, a inni do polskiego. Musieli walczyć przeciwko sobie.

Zaczęłam się zastanawiać, czym dla mnie jest patriotyzm? Czuję się Polką. Odczuwam solidarność, wdzięczność oraz szacunek do osób, które – mierząc się z terrorem wojny – oddały życie za wolność i ziemię, na której mieszkam. Myślę też, że mamy teraz tą niezwykłą możliwość decydowania za siebie i brania odpowiedzialności za własne szczęście. To jest nasz czas – nauczmy się słuchać, aby zrozumieć, a nie, aby odpowiedzieć. Nauczmy się tworzyć wspólnoty, tak aby razem dbać o miejsce, w którym mieszkamy.


Opowiada Jan Cirocki:


BUDOWANIE WSPÓLNOTY

Struktura ludności na Pomorzu po II Wojnie Światowej uległa bardzo dużym przemianom. Społeczność żydowska została w porównaniu do II RP zdziesiątkowana – zarówno przez pogromy lat 30-tych, emigrację tuż przed wojną, jak i Holocaust. źródło: https://gdansk.jewish.org.pl/historia_01_7.html

Część ludności pochodzenia niemieckiego została wysiedlona na tereny niemieckie, a w ich miejsce zasiedlono rodziny z innych części Polski. Na ludność napływową złożyli się głównie przesiedleńcy z Polski Centralnej, Lubelszczyzny, Kresów Wschodnich, Ukrainy, ówczesnego ZSRR, a także m.in. Żydzi, Romowie, Białorusini. Wszyscy, włącznie z rdzennymi mieszkańcami tych ziem, znaleźli się po wojnie w odmiennych warunkach kulturowych. Sytuacja była skomplikowana, początkowo istniał wyraźny podział pomiędzy osadnikami a ludnością rodzimą.

Zapytałam Hildegardę Marczyńska, mieszkankę Pręgowa, co pamięta z tamtych czasów? Powiedziała mi, że piekła ładne i smaczne torty, a jej sąsiedzi, którzy pochodzili z Ukrainy, robili pyszny chleb; że w jej rodzinie był porządek i dobra organizacja, a jej sąsiedzi pięknie śpiewali i byli towarzyscy. Choć zajęło to trochę czasu, w końcu zaczęli uczyć się od siebie, doceniając swoje umiejętności i akceptując różnice.

Ludzi zbliżyła do siebie praca, wspólna chęć odbudowy kraju, deficyt wielu rzeczy. Moja mama Anna Chomicz wspominała, że w latach jej dzieciństwa (lata sześćdziesiąte), w czasie tzw. wykopków: „sąsiad sąsiadowi szedł pomagać i to była forma zapłaty”. W jej wspomnieniach sąsiedzka integracja polegała zarówno na wspólnej pracy, jak i beztroskim, wesołym spędzaniu czasu. Anna wspomina, jak po pracy wszystkie dzieci biegły do jej domu oglądać ZORRO. Nie wszyscy mieli wtedy odbiornik telewizyjny u siebie. Każdy nowy elektroniczny sprzęt w domu był wielkim świętem. Od czasów powojennych do współczesności radykalnie zmienił się nasz standard życia i stosunek do rzeczy, które posiadamy.


JAK PRZEŻYĆ ?

Barbara Dyrka przestrzega nas przed bezmyślnością, wygodnictwem i brakiem planów na zrównoważony rozwój siedlisk, które budujemy. W wywiadzie, który nagrałam z nią w 2018 roku, mówiła o nadmiernej eksploatacji środowiska naturalnego: „Wszystko wyciągamy z tej Ziemi: ropę, gaz, a przecież nic temu nie przybędzie. Zatruty świat jest zatruty… już na polach nic nie rośnie, jak trzeba, wszystko opryskane, gruszka smakuje jak brukiew, koniec świata będzie”. Od pani Basi możemy uczyć się dystansu, pokory i szacunku do życia na Ziemi.
Pani Dyrka urodziła się 1938 roku. Mieszkała na Litwie, nie znała swoich rodziców. Państwo Kożuchowscy, którzy ją adoptowali, byli osobami z niepełnosprawnościami, więc pani Basia od najmłodszych lat opiekowała się nimi. Nie pamięta, żeby matka ją przytulała. W 1949 roku w Niedzielę Palmową, panią Basię z rodziną wywieziono na Syberię – miała wtedy 9 lat. „W nocy zapukali do drzwi, a fury już stały pod domem” – wspomina. Podróż trwała cały miesiąc. Na Syberii Basia pracowała w lesie – piłowała drzewo. Dodaje: „Niczego tam nie było, tylko nędza. Nie było co jeść. Chodzili my po polu, szukaliśmy chociaż kartofla”. Według Barbary zimą temperatura dochodziła nawet do -60 stopni Celsjusza. Pewnego dnia w szkole została oskarżona o złorzeczenie na temat zdrowia Stalina. To było kłamstwo, z którego powodu Basia była szykanowana przez swoją nauczycielkę i bita przez dzieci w szkole. Do Polski przyjechali w 1953 r. Dostali propozycję objęcia gospodarstwa w Pręgowie. Ten etap życia Basia wspomina z uśmiechem na twarzy: „Tutaj mojego przystojnego męża poznałam. Mój mąż był strażakiem.” Mieli razem czworo dzieci. Mimo to, po przyjeździe do Polski, nie czuła się do końca swobodnie. „Na Syberii nas uważali za Litwinów, a w Polsce na nas Ruskie mówili. Wszędzie nas jak obcych traktowali”.

Opowiada Barbara Dyrka:


SOCJALISTYCZNA JEDNORODNOŚĆ


Na Pomorzu dotknięta przez los ludność, poszukiwała podobnych do siebie odniesień związanych z pracą, problemami rodzinnymi, zwyczajami, kulturą, praktyką religijną itp. Na początku różnice kulturowe były duże, lecz z czasem zaczęły się zacierać. Ustrój komunistyczny dążąc do zbudowania jednorodnego, socjalistycznego narodu polskiego, przyczynił się do zatracenia i zatarcia w pamięci różnic kulturowych i etnicznych. Opisane powyżej zjawiska historyczne i kulturowe spowodowały, że mieszkańcy Pomorza mieli coraz mniejszy związek z wartościami kulturowymi, które wynieśli z rodzinnego domu. Po upowszechnieniu mass-mediów i wpływu zachodniej pop-kultury, tradycja została jeszcze bardziej zmarginalizowana.

Opowieści mieszkańców Lisewca i Czapielska: Renaty Sałek Adamczyk, Marii Dziurzyńskiej, Zbigniewa Sałek i Józefa Dziurzyńskiego, są zawarte w filmie o powojennych zmianach społecznych.


Materiał archiwalny:

POKOLENIE TRANSFORMACJI

Urodziłam się w 1980 roku. W czasach mojego dziecinstwa i ostatnich latach komunizmu odczuwalne były napięcia społeczne, które podtrzymywały atmosferę strachu i niepewności. Codzienne życie utrudniały problemy z dostępnością towarów spożywczych i innych rzeczy, których brakowało w sklepach. Mój tata był marynarzem i przywoził mi i mojemu rodzeństwu pomarańcze i pachnące gumki do ścierania. Otwieranie prezentów z zagranicy było dla nas wielkim świętem. Wychowałam się bez telefonu komórkowego i internetu. Moim ulubionym zajęciem było robienie zdjęć na aparacie analogowym. Zdjęcia pstrykałam z uważnością i oszczędnością. Film miał ograniczoną liczbę klatek. W wakacje razem z dziećmi z sąsiadujących domów rozkładaliśmy namioty na swoich podwórkach. Wieczorami graliśmy w karty i razem chodziliśmy nad jezioro.

W latach 90 -tych dokonywały się bardzo szybkie zmiany: społeczne, kulturowe, polityczne, oraz zmiany związane z rozwojem technologii. W telewizji pojawiły się kolorowe reklamy, z których dowiadywaliśmy się, że każdy kolejny, zakupiony, nowy przedmiot, zmieni nasze życie na lepsze. W tej wizji świata rozwój społeczny wiązał się wyłącznie z rozwojem ekonomicznym.  


KOLEKTYWNA I KREATYWNA PRACA


Zimowe podróże do Meksyku, gdzie na półwyspie Jukatan odwiedzałam lokalne wioski, zainspirowały mnie do głębszego poznania własnej okolicy, wymiany wiedzy i doświadczeń między sąsiadkami i sąsiadami. Uczestniczyłam w lokalnych meksykańskich świętach, podziwiałam rękodzieło i sztukę użytkową tworzoną przez Meksykanów. Do Polski wracałam z tęsknotą za ciepłem, które tam
poczułam. Mieszkańców tamtejszych wsi łączyła kolektywna i kreatywna współpraca. Czy to podczas przygotowywania tradycyjnych posiłków i ołtarzy z okazji święta zmarłych, czy to podczas nauki układów tanecznych i tworzenia strojów z okazji karnawału, czy to podczas wyplatania hamaków lub robienia w jaskiniach kapeluszy z wysuszonych liści palmowych – Meksykanie zawsze byli razem. Twórcza współpraca jest bardzo pomocna w międzyludzkiej komunikacji, a tego brakowało mi w Polsce.


POSZUKIWANIE WSPÓLNOTY W RÓŻNORODNOŚCI

Po powrocie do Polski, w ramach swojej działalności w Fundacji MI-RO-RO, rozpoczęłam projekt URODZAJNIA. W Gminie Kolbudy odszukiwałam pasjonatów – były to głównie kobiety różnych profesji, które łączyła pasja rozwijania swoich umiejętności w: ziołolecznictwie, rękodziele i przyrządzaniu smakowitych przetworów. Przez kilka lat organizowałam dofinansowywane przez Urząd Gminy imprezy integracyjne, prezentacje i warsztaty. Co roku szukałam nowych tematów do działań – ostatnie z nich pt. „Recepta Na Szczęście” miało na celu stworzenie dwunastu przepisów na herbaty ziołowe, które zostały potem opatrzone krótkimi tekstami oraz wydane w formie kalendarza. W tym momencie nasza grupa działa dalej nieformalnie.

Materiał archiwalny:


Dzięki Urodzajni poczułam ogromny potencjał twórczy w mieszkankach i mieszkańcach Gminy Kolbudy. Serdecznie polecam Państwu odszukanie pani Krystyny Bichowskiej, która mieszka w Lisewcu. Jej mały pokój jest dniem i nocą twórczą pracownią, w której powstają z wykorzystaniem starych, modyfikowanych wzorów unikatowe dzieła sztuki: poduszki, torby i bransoletki. Krysia lubi mocne kolory i kwiaty. Z kolei Stasia Wilińska od trzydziestu lat zbiera zioła – robi to z ogromną dokładnością. Wciąż odkrywa nowe, ziołowe recepty, w poszukiwaniu których zaznajamia się z ogromną ilością fachowej literatury. Część wiedzy i przepisy przekazała jej babcia. Katarzyna Formela założyła swoją działalność – projektuje i szydełkuje. Renata Sałek, Mirka Liberska, Anna Chomicz i Marta Goździewska działają w Lisewcu. Renata z ogromną pasją sprawuje urząd sołtyski, zna dobrze historię wsi, o czym z chęcią opowiada oraz prowadzi małe ekologiczne gospodarstwo. Mirka Liberska piecze smakowite ciasta i robi przepyszne przetwory np. z jarzębiny. Anna szydełkuje i wyszywa, szuka nowych form i inspiracji, udziela się w radzie sołeckiej. Marta graweruje w szkle i bardzo odpowiedzialnie prowadzi hodowlę kóz. Można jej słuchać godzinami, zdobywając wiedzę na temat życia tych wspaniałych zwierząt. Nasza grupa nieustannie się rozwija.

Opowiada Krysia Bichowska:


NASZA ZIEMIA

Ostatnie lata zmieniły moją perspektywę na otaczającą nas rzeczywistość. Moje działania i projekty zaczęłam dedykować tematom związanym z ekologią, zwierzętami i życiem na ziemi. Każde drzewo, pszczoła, kwiat czy kamień ma swoją niesamowitą historię, miejsce pochodzenia i sposób funkcjonowania. Ich odkrywanie jest dla mnie niezwykle pasjonujące i ważne w obliczu zagrożeń wynikających ze zmian klimatu.

Materiał archiwalny: opowiada Mikołaj Goździewski

AKTUALNIE TWORZĘ I ROZWIJAM PROJEKTY:

– GŁOS LAGUNY – projekt ukazujący unikalny ekosystem wodny i jego niezwykłe formy życia – stromatolity występujące w Lagunie Bacalar w Meksyku.

Materiał archiwalny: https://vimeo.com/manage/420686576/general


 – MIASTO DRZEW i WODA I PŁAZY W MIEŚCIE – projekt dotyczy przyrody w Gdańsku.

Materiał archiwalny: https://www.youtube.com/watch?v=uATGFUR1baY&t=2s


 – MY ZIEMIANIE i URODZAJNIA – projekty realizowane we współpracy z mieszkańcami wsi w Gminie Kolbudy.

Materiał archiwalny: https://www.youtube.com/watch?v=9H0Go-
oms3Qw&t=2s